Na zewnątrz panowała ostra zima. W powietrzu latały duże płatki śniegu i powoli zaczynało robić się ciemno. Był ostatni dzień roku, co oznacza, że wszyscy przygotowywali się do uroczystego wieczora sylwestrowego. To znaczy prawie wszyscy. Pewne małe, skąpo odziane dziewczątko smutno stąpało bosymi nóżkami po ulicy. Dziewczynka zdążyła już bowiem zgubić kapcie, w których wyszła z domu. Gdy szła szybkim krokiem, nogi wpadły jej w świeżo napadany śnieg i gdzieś pod nim został najpierw jeden, a potem drugi kapeć. I tak zresztą wciąż się zsuwały po drodze, były to bowiem kapcie jej mamy, zbyt duże na tak małe nóżki. Do tego po kilku krokach i tak były już zupełnie przemoczone.
Dziewczynka szła boso dalej i dalej po zimnym śniegu. Nóżki całkiem jej już zziębły i z czerwonych zmieniały się powoli w sinoniebieskie. Ale nie tylko nogi miała przemarznięte – cała była zdrętwiała od tego zimna.
W swoim pogniecionym fartuszku ostrożnie niosła kupkę zapałek, a w jednej ręce mocno ściskała dodatkowo pełne pudełko. Codziennie chodziła do miasta, by sprzedawać zapałki, dziś jednak w ogóle nie miała szczęścia. Tego dnia nie sprzedała nawet jednej, nikt też nie wspomógł jej żadną jałmużną.
Wygłodniała i przemarznięta, wciąż jednak z nadzieją chodziła ulicami rozświetlonego miasta. Wierzyła, że w końcu znajdzie się ktoś, kto kupi od niej choćby jedną zapałkę.
Śnieg padał coraz gęściej, a płatki spadały na długie, zaplecione w warkocze, włosach dziewczynki. Dziewczynka w ogóle nie zauważyła, że cała jest ośnieżona. Chodziła wzdłuż przyozdobionych okien, które świeciły przeróżnymi kolorami i podziwiała ich piękno. Z niektórych domów słychać było świąteczną muzykę, z większości zaś dochodził na ulicę zapach potraw. Już niebawem w wielu domach miały być one podane na stoły, przy których zasiądą całe rodziny i wspólnie cieszyć się będą pięknem świąt.
Pogoda stawała się coraz bardziej nieprzyjemna, zaczął wiać silny, lodowaty…