W pewnym małym miasteczku był sobie niepozorny sklepik. Stał tu już od wielu lat i od niepamiętnych czasów sprzedawano w nim instrumenty muzyczne. Po brzegi wyładowany był fortepianami, pianinami, skrzypcami, harfami, fletami, gitarami, trąbkami, kontrabasami, trójkątami, bębnami, a nawet rogami łowieckimi, puzonami czy suzafonami. Krótko mówiąc, były tam wszystkie instrumenty, jakie sobie tylko potraficie wyobrazić.
Instrumenty muzyczne żyły sobie w sklepie spokojnie. W ciągu dnia prezentowały się klientom, a w nocy, gdy sklep był zamknięty, urządzały wspólne koncerty. Były bardzo dumne ze swoich umiejętności i najchętniej grały stare symfonie, muzykę operową i operetkową.
Życie płynęło tu wolnym, niezakłóconym rytmem. Jedyny większy ruch robił się w sklepie podczas wizyt pana Gruszki. Przyjeżdżał on od czasu do czasu swoją starą furgonetką i przywoził nowe instrumenty do sprzedaży. Wszyscy mieszkańcy sklepu wyczekiwali tej chwili, niezmiernie ciesząc się z faktu, że na wieczornym koncercie pojawią się nowi wykonawcy.
Pewnego popołudnia dał się słyszeć znany dźwięk silnika i już po chwili do sklepu wszedł pan Gruszka, obwieszony nowymi instrumentami. Tym razem przywiózł kilka gitar, ukulele, bandżo, wielki kontrabas i przedziwne, średniej wielkości pudełko.
– Co w nim może być? – szeptały do siebie pozostałe instrumenty, nie mogąc doczekać się, aż pan Gruszka rozpakuje pudełko.
Gdy jednak wyjął instrument z futerału, nie mogły uwierzyć własnym oczom…
– Co to ma być? – pytały z niedowierzaniem. Rzecz z pudełka wyglądała naprawdę dziwnie i nie przypominała żadnego z instrumentów w sklepie. Miała wprawdzie trochę dziwnych klawiszy, które przypominały klawisze fortepianu, ale oprócz tego składała się już tylko z przycisków, gałek, przełączników, małego wyświetlacza i dziurek na kable.
– Fuj! To naprawdę odrażające! I to będzie tu z nami mieszkać? – sapnął fortepian, po czym obrażony milczał w rogu pomieszczenia.
Wiolonczela dorzuciła:
– Nie chcę mieć z tym czymś nic…