Ezop
Zając i żółw
Często jest tak, że idąc powoli, zajdziesz dalej. Zając wciąż wyśmiewał się z żółwia i z tego, jaki jest powolny, aż pewnego dnia ten wyzwał go na pojedynek. Zając tarzał się ze śmiechu po ziemi. Jak skończył się ten wyścig?


Leniwe zimowe słońce wdrapało się powoli na nieboskłon. Rozwarło ramiona i spojrzało w dół, na mały drewniany domek. Na jego rynnie właśnie obudził
– Miłego poranka! – zawołał serdecznie sopel, gdy rozkleił oboje oczu.
Rynna zatrzęsła się, słysząc ten dźwięk, i szepnęła na wpół śpiąco:
– Co się dzieje? Skąd się tu wziąłeś?
– Wreszcie jestem! Nie cieszysz się na moje przybycie? – spytał urażony sopel, puszczając w tym samym czasie oczko do porannych promieni słońca.
– Owszem, widzę, że tu jesteś – ziewnęła zaspana rynna – ale czy nie wiesz, że zima powoli zbliża się do końca? Zjawiłeś się za późno. Przegapiłeś
– To… to przecież niemożliwe! – jęknął zdezorientowany sopel, próbując jak najgłębiej wwiercić się w zimną blachę – ledwo się przecież zjawiłem! Dlaczego nie zawołaliście mnie wcześniej? Tak bardzo się cieszyłem!
– Zaspałeś, chłopcze. Po prostu zaspałeś – odezwało się słoneczko z nieba. – Dziś jestem jeszcze zmęczone, nie chce mi się grzać, ale na jutro planuję solidny upał. Ciesz się ostatnim dniem zimy!
Soplowi pociekły po czole dwie zatroskane
– Zobacz, mamusiu, sopel! – usłyszał, po czym w jego kierunku poleciała śniegowa
– To naprawdę sopel – powiedział męski głos…