W pobliżu gór, na małej polance stał sobie mały drewniany domek z dużymi zielonymi drzwiami, w którym mieszkała mama-koza z siedmiorgiem małych koźlątek.
Koźlątka miały dopiero kilka tygodni, dlatego z domku wychodziły wyłącznie w towarzystwie koziej mamy. Były jeszcze malutkie, ale już zaczynały pokazywać różki, dokazywać i rozrabiać. Dlatego ich mama próbowała tłumaczyć im, jakie przeróżne niebezpieczeństwa mogą spotkać dokoła.
Podczas jednej z wycieczek kozia mama zaprowadziła ich aż za szumiący potoczek, bezpośrednio na pastwisko starego górala. Góral miał tam ogromny ogród, w którym kwitło wiele drzew owocowych. Małemu rodzeństwu wycieczka bardzo się podobała. Również dlatego, że w ogródku górala pierwszy raz w życiu skosztowały młodych, soczystych liści z krzaków porzeczki, na których powoli zaczynały się tworzyć kiście owoców.
Kozia mama chciała właśnie skrzyczeć łobuziaków – nie godzi się bowiem objadać krzaczków owocowych górala – lecz nagle dało się słyszeć wściekłe szczekanie, które coraz bardziej się przybliżało. Wystraszonym koźlątkom ugięły się nogi ze strachu, a po chwili mogły na własne oczy zobaczyć, jak wygląda ogromny pies pasterski górala, Wierciogon. Był ogromny jak niedźwiedź, a na jego grzbiecie jeżyła się długa, czarna sierść. Mama była jednak spokojna. Dobrze wiedziała, że Wierciogon jest uwiązany i może dobiec tylko do jabłonki która stała w bezpiecznej odległości od koźlątek.
– Koźlątka drogie, mam nadzieję, że na zawsze zapamiętacie, jakie niebezpieczeństwo wam tutaj grozi i nie będziecie same tak daleko chodzić – powiedziała surowo kozia mama.
– Tak, tak, tego możesz być pewna, mamusiu! Tego wielkiego psiska na pewno tak łatwo nie zapomnimy. Dom górala będziemy obchodzić szerokim łukiem – powiedziało jedno z koźlątek, wciąż jeszcze trzęsącym się głosem.
Ale największe niebezpieczeństwo groziło koźlątkom w pobliskim lesie. Po górach grasowała bowiem wataha wilków i stary niedźwiedź. Koza wielokrotnie mówiła dzieciom, że las nie jest bezpiecznym miejscem na spacery czy grę…